Żeby się zakochać trzeba zadać sobie nawzajem te 36 pytań. Działa?

I przez 4 minuty patrzeć sobie w oczy. Na test trzeba przeznaczyć  45 minut: po 15 minut na każdy zestaw (jeśli przekroczy się ten czas, przechodzi się do kolejnej części).
Żeby się zakochać trzeba zadać sobie nawzajem te 36 pytań. Działa?

9 stycznia 2015 roku Mandy Len Catron ogłosiła na łamach „New York Timesa”, że jest zakochana. Z wzajemnością! Informacja poszybowała w świat z szybkością internetu. Do mnie wiadomość dotarła z ulicy Marynarskiej w Warszawie, czyli redakcji „Focusa”, a dzień później została potwierdzona przez znajomego dziennikarza z Tel Awiwu („Przeczytaj to koniecznie!”) i koleżankę z Londynu („Inspirujące!”).

Nie, Mandy Len Catron nie jest  celebrytką, której romanse byśmy śledzili. To szerzej nieznana wykładowczyni anglistyki na uniwersytecie w Vancouver (na zdjęciach widać szczupłą blondynkę koło trzydziestki), która zakochała się w swoim dawnym koledze ze studiów. To, co tak zelektryzowało wszystkich, to sposób, w jaki do zakochania doszło.

 

Love z laboratorium

W 1997 roku dr Arthur Aron, psycholog ze State University of New York w Stony Brook, przeprowadził naukowy eksperyment dotyczący budowania bliskości i intymności. Dwoje nieznajomych wchodziło do sali dwoma różnymi wejściami, siadało naprzeciwko siebie i przez 45 minut zadawało sobie nawzajem pytania z przygotowanej przez psychologa listy (3 zestawy, każdy po 12 pytań). Po kwadransie należało przejść do kolejnego zestawu (niezależnie od tego, czy się poprzedni skończyło, czy nie), po czym przez cztery minuty patrzeć sobie w oczy.

W opisie badania psycholog wyjaśnia, że rozwój relacji międzyludzkich opiera się na postępującym, wzajemnym i osobistym procesie odsłaniania się przed drugą osobą. Dlatego kwestionariusz jest skonstruowany tak, aby rozmowa zaczęła się od błahych i bezpiecznych pytań, a skończyła na próbie wspólnego naprawienia problemu, który trapi jedną z osób. W badaniu wzięły udział zarówno pary mieszane, jak i jednopłciowe (heteroseksualne kobiety). Wszystko działo się pod okiem naukowców, w warunkach klinicznych. Mało romantyczne? Ale działało. I to jak! Jedna z par, która poznała się podczas doświadczenia, pół roku później wzięła ślub. Na uroczystość został zaproszony dr Aron z całym zespołem.

Mandy Len Catron zaproponowała podobną psychozabawę znajomemu ze studiów, którego od czasu do czasu spotykała na siłowni. Zamiast do laboratorium, wybrali się do baru. 36 pytań dr. Arona wygooglowali w smartfonie. Efekt? „Tak, potwierdzam, zakochaliśmy się w sobie” – napisała w liście do redakcji. „Być może stałoby się tak i bez tego doświadczenia, ale to ono stworzyło drogę do naszego związku. (…) Miłość nie przydarzyła nam się ot tak. Kochamy się, bo dokonaliśmy takiego wyboru”.

Wybór… No właśnie, kogo wybrać na partnera w tym doświadczeniu? Bo i ja postanowiłam (dla czytelników wszystko!) sprawdzić, czy zabawa w 36 pytań działa. Przyznam, że mocno wątpiłam w to amerykańskie love story. Czego nie można powiedzieć o koledze, któremu z marszu zaproponowałam ten eksperyment. Powiedziałam, że przygotowuję taki a taki materiał, że potrzebuję pomocy. Znamy się od lat, lubimy, pomagamy sobie przy różnych artykułach (tak jak ja jest dziennikarzem), myślałam, że zrozumie. „Anita, a jak zaiskrzy?! Przecież ja mam żonę i dzieci!” – był solidnie przerażony. No tak, ryzyko, że się w sobie po latach zakochamy było bliskie zeru, ale – widać – jednak było.

 

Zrobiłam listę kandydatów i po kolei skreślałam tych, którzy moją propozycję mogliby niewłaściwie odczytać. Zadzwoniłam do najbardziej wyluzowanego z nich. Zgodził się bez problemów. Nie, nigdy nas nie łączył żaden romans czy flirt, nie znaliśmy się też zbyt dobrze – to były plusy. Minusem było natomiast to, że Piotr mieszka 300 km od Warszawy. „Najwyżej będę do ciebie przyjeżdżał na weekendy” – zażartował. Weekend zresztą właśnie się zbliżał, a on miał w planie przyjazd do Warszawy i zatrzymanie się u wspólnego przyjaciela. Umówiliśmy się, że spotkamy się w mieszkaniu Marcina, przy  jego dyskretnej obecności w drugim pokoju.

Przyznam szczerze, że tuż przed drzwiami dopadła mnie trema. Jakbym szła na prawdziwą randkę! Czyżbym weszła w rolę? A może to tak właśnie działa? – przyszło mi do głowy. Na szczęście Piotr od razu przekuł romantyczny balon: „Dobra, dawaj te pytania!” – zagaił. „Gdybyś mogła zaprosić na obiad dowolną osobę na świecie, kto by to był?

”Na początku wybuchaliśmy co chwila śmiechem, pewnie próbując w ten sposób pokryć skrępowanie. „Kiedy ostatnio sobie śpiewałeś? A komuś innemu?”. I to chyba wtedy pierwszy raz się otworzyłam. Zaczęłam opowiadać, że mam lęk przed śpiewaniem, po tym jak mnie dyrygent wyrzucił z chóru w piątej klasie podstawówki. Że to było przykre i że do tej pory panicznie boję się zafałszować. Czemu zwierzałam się z tego? I właśnie Piotrowi? Odpowiedź wydaje się banalna: bo mnie o to pytał i słuchał odpowiedzi. Gdzieś koło pytania piątego przestaliśmy się chichrać, a przy dziewiątym zaczęliśmy naprawdę ze sobą rozmawiać. Nawet banalne historie stawały się pretekstem do mówienia o trudnych emocjach. Piotr opowiedział o tym, jak w dzieciństwie dostał kiepski prezent pod choinkę i jak mocno to przeżył. W pewnym momencie zaczęliśmy nieświadomie flirtować. Tak przynajmniej twierdzi Marcin, który kręcił się cały czas po mieszkaniu. „To były opowieści jak na klasycznej randce. Że Piotr lubi grać na gitarze i świetnie gotuje. A Anita szuka idealnego kompana do podróży. Mówiliście sobie bardzo miłe rzeczy, szukaliście podobieństw, opowiadaliście o pierwszych miłościach” – mówił nam potem Marcin. Tyle że ja niezbyt pamiętam jego obecność. Choć rzeczywiście, ktoś nam musiał te kieliszki wina uzupełniać.

Mniej więcej przy 20. pytaniu straciliśmy poczucie czasu. „Przeciągaliście odpowiedzi, widać było, że dla was to już nie jest psychozabawa, ale głęboka rozmowa. Tak głęboka, że Piotr – miałem takie wrażenie – zaczął się trochę bać intymności, która zaczęła się wytwarzać” – to znów Marcin.

Przy 25.–26. pytaniu atmosfera randki jednak wyparowała. Rozmawialiśmy jak para  przyjaciół. Takich, którzy nie mają przed sobą tajemnic. Którzy nie boją się przyznać do słabości i usłyszeć prawdy na swój temat. A może tymi przyjaciółmi właśnie się stawaliśmy? 36. pytanie padło po trzech godzinach. Było dobrze po północy. Na patrzenie sobie w oczy ze stoperem w ręku nie mieliśmy siły ani ochoty. To byłoby sztuczne, nieprawdziwe.

 

Ugotowani jak żaby

Nie, nie zakochaliśmy się w sobie, ale z pewnością bardzo się zbliżyliśmy. Z jednej strony potwierdziliśmy więc teorię dr. Arthura Arona (wystarczyło odpowiadać na dość proste pytania, żeby się otworzyć przed prawie obcym człowiekiem), z drugiej  – w jakiś sposób ją obaliliśmy (bo nie rzuciliśmy się sobie w ramiona, wyznając „I love you!”). Czyżby zabrakło tego czterominutowego patrzenia w oczy? A może coś ze mną albo z Piotrem jest nie tak? Zapytałam o to specjalistów. „Zacznijmy od tego, co się z panią podczas tej rozmowy działo – proponuje Andrzej Gryżewski, psychoterapeuta i seksuolog z CBTseksuolog.pl. – Weszła pani w pewną rolę – rolę osoby, która się zwierza, otwiera, nawiązuje bliskość z mężczyzną.

 

Nie szkodzi, że wszystko odbywało się pod dyktando pytań z kartki i że – ponoć – pamiętała pani, że to nie jest randka. Pani mózg działał, jakby to wszystko odbywało się spontanicznie i na serio. I jakby to była właśnie randka. Sytuacja została sztucznie wytworzona, ale przecież uczucia, które się pojawiły, były prawdziwe. To samo zresztą dzieje się w gabinetach psychoterapeutycznych”.

Gryżewski zwraca uwagę, że kwestionariusz Arona dotyka wszystkich najważniejszych sfer życia. Już pierwsze pytanie (o obiad) jest tak naprawdę pytaniem o bliskość. Drugie – o byciu sławnym – dotyczy potrzeby ważności. Są niezwykle ważne kwestie planów na przyszłość, marzenia, relacje z rodzicami, z przyjaciółmi. Jest prośba o wizualizację idealnego dnia. „To typowy trening relaksacyjny, pozwalający nam wprawić się w dobry humor” – tłumaczy Gryżewski. Co chwila pojawiają się też tzw. głaski, czyli komplementy (pytanie 22., o pięć pozytywnych cech rozmówcy), działające jak wzmacniacze na właśnie budującą się relację. Wtedy przychodzi czas na pokazanie tzw. miękkiego podbrzusza – pytania o najbardziej żenującą sytuację w życiu, przykrą, wstydliwą. Podświadomość to odbiera tak: skoro mówię obcemu człowiekowi o tak intymnych sprawach, to znaczy, że darzę tę osobę wyjątkową sympatią i zaufaniem. Pojawiają się zagadnienia ostateczne – śmierć nasza i naszych bliskich. Z tego rzadko się żartuje.

Test jest zbudowany tak, że pytania robią się coraz bardziej intymne, to widać zwłaszcza przy kolejnych zestawach. Doskonale zrozumiałam Mandy Len Catron, która napisała: „Byłam jak żaba, która ugotowała się, bo nie zauważyła, że woda powoli robi się coraz cieplejsza”. „Czujność tracimy, gdy pojawi się jakaś ważna dla nas nuta. To może być przypomnienie jakiejś sytuacji, nawiązanie do ważnej historii z dzieciństwa” – mówi  Gryżewski. Rzeczywiście, moja nuta (nomen omen) zabrzmiała już przy pytaniu o śpiewaniu. Przypomniała się szkoła, wykluczenie, pierwsze miłości.

„W sytuacji bliskości zaczynamy patrzeć na tę drugą osobę w sposób tunelowy. Jesteśmy skupieni tylko na niej, nie dostrzegamy nic dookoła. Nasza mowa ciała nie pozostawia złudzeń. Kobiety pokazują na przykład dłużej wnętrza nadgarstków, mężczyźni się prężą – opowiada Gryżewski. – No i coraz dłużej patrzymy sobie w oczy. Na początku flirtu to zwykle tylko 20 proc. czasu, gdy pozostałe 80 proc. poświęcamy paznokciom, serwetce, widokowi za oknem. Potem proporcje się odwracają”.

A może zabrakło jednak tego czterominutowego spojrzenia w oczy, byśmy się z Piotrem w sobie zakochali? „Kto wie?” – śmieje się Gryżewski. I przyznaje, że przeciągłe patrzenie w oczy jest bardzo atawistyczne. W ten sposób zaklina się węża i poskramia wiele innych dzikich zwierząt. Dla ludzi to znak wchodzenia we flirt. Z drugiej strony może być to też sygnał do ataku i może budzić strach.

 

Jak być lubianą

A może my się po prostu z Piotrem wystraszyliśmy? Siebie i konsekwencji eksperymentu? Niekoniecznie. „Badanie Arona sprawdzało nie tyle budowanie namiętności, ile rodzącą się bliskość – uspokaja mnie prof. Bogdan Wojciszke, psycholog, prawdziwy guru w sprawach miłości, autor bestsellerowych książek „Psychologia miłości: intymność, namiętność, zaangażowanie” czy najnowszej „Alfabet miłości”. A co z Mandy Len Catron, która zastosowała ten sam kwestionariusz? „Przecież z tego tekstu z »New York Timesa« jasno wynika, że ten facet od początku jej się podobał” – rozwiewa wątpliwości prof. Wojciszke. Po czym zaznacza: „Z tego wszystkiego wyłania się jednak interesująca teza na temat bliskości i tego, co o niej decyduje: że nieważne KTO, ale CO z nim będziemy robić”.

Profesor przywołuje niedawne badanie naukowców z Niemiec na temat zawierania przyjaźni przez studentów pierwszego roku studiów. Na pierwszym wykładzie poproszono ich, by usiedli na wyznaczonych dla nich miejscach. Zrobiono to tylko po to, żeby zapisać, kto w jakiej odległości od kogo siedział. Po roku spytano te same osoby, kto z kim się przyjaźni. Miejsce, w którym studenci siedzieli na pierwszym wykładzie, miało duże znaczenie – najbardziej zaprzyjaźniali się z osobą siedzącą tuż obok. A że zajęcia odbywały się regularnie, studenci (zwłaszcza ci, którzy kontynuowali siadanie obok siebie) często się widywali. Psychologowie nazywają to efektem częstości kontaktów (im częściej widzimy i kontaktujemy się z daną osobą, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie naszym przyjacielem), co wiąże się z efektem czystej ekspozycji (im częściej jesteśmy wystawieni na ekspozycję bodźca, tym bardziej jesteśmy skłonni ten bodziec polubić). Innymi słowy – chcesz, by cię ktoś polubił lub pokochał, często się z nim spotykaj.

Jak piszą Elliot Aronson, Timothy D. Wilson i Robin M. Akert w „Psychologii społecznej. Serce i umysł”, aby wzbudzić czyjąś sympatię, należy od początku szukać podobieństw. Podobni do nas ludzie dostarczają nam społecznego wsparcia i potwierdzają przekonanie, że mamy rację (teraz dopiero widzę, jak podchwytliwe były pytania z kwestionariusza o to, co z Piotrem mamy wspólnego). Ale przecież – zgodnie z ludowym przekonaniem – to przeciwieństwa się przyciągają! Gaduła ciągnie do milczka,  uległy do lubiącego porządzić, ekstrawertyk do introwertyka. „Podobieństwo odgrywa ważną rolę w pierwszym etapie tworzenia się związku, podczas gdy komplementarność staje się ważna później” – piszą autorzy opracowania.

Na początek znajomości przydadzą się też – ich zdaniem – pochwały. Udowodnione jest, że częściej czujemy większą sympatię w stosunku do osób, które oceniają nas pozytywnie, niż do tych, które wyrażają o nas opinie negatywne (no tak, pytanie o to, co się Piotrowi we mnie podoba, i na odwrót – sprytne!) Pod warunkiem, że komplementy będą szczere. Według Aronsona, Wilsona i Akerta wychwycenie fałszu z miejsca powoduje nieufność i podejrzenie o chęć manipulacji. I wszystko pozamiatane.

Czy jeszcze należy o czymś pamiętać przy robieniu pierwszego wrażenia? Najlepsi amerykańscy psycholodzy mieli jeszcze jedną radę: po prostu pięknie wyglądaj! Proste?

Kogo wybieramy na partnera

Kto – zdaniem psychologów – ma szansę wzbudzić w nas gorące uczucia? Według Ayali Pines wybieramy partnera podobnego do tego z rodziców, z którym mamy nierozwiązany konflikt z okresu dzieciństwa; nieświadomie staramy się go rozwiązać w życiu dorosłym. Harville Hendrix utrzymuje, że wybieramy partnerów, którzy w dzieciństwie przeżyli podobne urazy i tkwią w tym samym stadium rozwoju.

Murray Bowen przekonany jest, że szukamy partnerów, którzy przejawiają ten sam poziom „zróżnicowania” albo niezależności tożsamości, co my. Szukamy osób z podobną zdolnością opanowywania niepokoju. Natomiast Cindy Hazan i Philip Shaver, opierając się na teoriach Johna Bowlby’ego i Mary Ainsworth, twierdzą, że zakochujemy się i rozwijamy w sobie przywiązanie do osoby kochanej w postaci, która odzwierciedla typ naszego dziecięcego przywiązania do matki, bez względu na to, czy jest to przywiązanie „ufne”, „lękliwo-ambiwalentne” czy „nieufne”.

 

Elliot Aronson uważa, że miłość rodzi miłość. Czyli, że niektórzy ludzie wybierają osoby, które – jak sądzą – ich kochają; a przekonanie to zapoczątkowuje ciąg przyjemnych doznań, które prowadzą do ołtarza. Theodor Reik uważał, że mężczyźni i kobiety wybierają partnerów, którzy zaspokajają ich ważne potrzeby, włącznie z uzupełnieniem cech, których im brakuje. „Myślę jednak, że spośród wszystkich sił, które kierują naszym wyborem partnera, najważniejsza jest nasza osobista historia, owe niezliczone doświadczenia z okresu dzieciństwa, lat młodzieńczych i dorosłości, które przez całe życie kształtują i zmieniają nasze upodobania i awersje. Ta mapa jest jedyna w swoim rodzaju” – pisze Helen E. Fisher.

Tę losowość w wyborze partnera potwierdzają badania nad bliźniętami jednojajowymi. I tak jak można było zobaczyć dużą korelację przy wyborze zawodu czy hobby, tak w przypadku wyboru partnera wszystko brało w łeb. Bliźnięta jednojajowe zakochiwały się zupełnie nieprzewidywalnie. Identycznie jak reszta ludzi.

Działa tu tzw. efekt aureoli. Osobom atrakcyjnym fizycznie przypisuje się po prostu mnóstwo innych pozytywnych cech, choćby inteligencję, dobroć, otwartość, towarzyskość. No dobrze, ale nawet najpiękniejsze kobiety  i najprzystojniejsi mężczyźni miewają problemy sercowe.

Zalany mózg

Co decyduje o zakochaniu? Dlaczego jedni pozostają na etapie bliskości, a u innych wybucha namiętność? Nagle natrętne myśli, euforia, przypływ energii, zmiany nastroju – od ekstazy do rozpaczy, zmiana priorytetów życiowych, szukanie wskazówek, czy miłość jest odwzajemniona – oto według prof. Helen E. Fisher, antropolożki kultury z Rutgers University, typowe objawy zakochania – uwaga! – niezależne od czasów, w jakich przyszło nam żyć i wzorców kulturowych. Fisher przez sześć lat badała mózgi (metodą magnetycznego rezonansu jądrowego) i zachowania szaleńczo zakochanych ludzi. I nie ma już wątpliwości, że namiętność to podstawowy ludzki popęd. „Podobnie jak łaknienie i pragnienie oraz instynkt macierzyński jest on potrzebą fizjologiczną” – podkreśla Fisher. Innymi słowy, zakochałeś się? Nie próbuj z tym nawet walczyć. Co się dzieje w naszym mózgu w czasie zakochania? Przede wszystkim podnosi się poziom dopaminy, która jest odpowiedzialna m.in. za koncentrację uwagi i zachowania ukierunkowane na osiągnięcie celu. Jej wysokie stężenie sprawia, że czujemy euforię i przypływ energii, wpadamy w ekstazę, nie możemy spać, tracimy apetyt, kołacze nam serce, a oddech przyspiesza. To dopamina podsyca rozpaczliwe wysiłki ratowania miłosnego związku. To dzięki niej jesteśmy w miłości – nawet nieodwzajemnionej – tak wytrwali.

Drugim neuroprzekaźnikiem, który zalewa mózg zakochanego, jest noradrenalina. Dzięki niej zapamiętujemy najdrobniejsze szczegóły działań ukochanego i wspólnie spędzonych chwil. Ważna jest jeszcze serotonina, której poziom akurat gwałtownie spada. Efekt? Myślenie o wybranku cały czas i zachowania typowe dla nerwicy natręctw.

 

Czytam książkę Helen E. Fisher „Dlaczego kochamy” i wciąż niestety nie rozumiem, dlaczego kochamy tę, a nie inną osobę. Wygląda na to, że słynna antropolog też ma z tym pewien problem: „Miłość może zostać rozbudzona, kiedy najmniej się tego spodziewamy, przez czysty przypadek”.

Oczywiście wiadomo, że liczy się biologia i chęć przedłużenia gatunku. A więc mężczyźni szukają kobiet młodych i pięknych, bo jest większe prawdopodobieństwo, że dadzą im zdrowe potomstwo. Kobiety natomiast odczuwają pociąg do bogactwa, wysokiej pozycji społecznej i tężyzny fizycznej, bo mężczyźni z takimi atrybutami zapewnią im i ich dzieciom bezpieczeństwo – oto biologiczne predylekcje, które potencjalnie mogą uruchomić mózgowy mechanizm miłości romantycznej. Według Fisher naszymi upodobaniami kieruje też element nowości. „Przedstawiciele obu płci często czują pociąg do osób, które wydają się im tajemnicze. Jak pisał Baudelaire, »kochamy kobiety proporcjonalnie do stopnia, w jakim są dla nas nieznane«. Poczucie, że wymyka się nam nieuchwytny, ogromny skarb, może wyzwolić romantyczną namiętność”. Ha, gonienie króliczka! Podsumowując: większość ludzi na świecie czuje miłosny pociąg do nieznanych sobie osób, ale o tym samym pochodzeniu etnicznym i społecznym, wyznających tę samą religię, które są w podobnym stopniu atrakcyjne, mają porównywalną inteligencję oraz podobne postawy, oczekiwania, wartości, zainteresowania i umiejętności społeczne i komunikacyjne.

 

Rozhuśtać most

Czy jest coś, co jednak może sprzyjać zakochaniu? „Tak, na przykład seks. Gdyby pani po tej sesji 36 pytań poszła ze swoim znajomym do łóżka – do czego oczywiście pani nie namawiam – jest duża szansa, że by się pani w nim zakochała. Bo seks sam w sobie prowadzi do namiętności” – tłumaczy prof. Wojciszke. Hm… A jakiś inny, mniej ryzykowny trik? Helen E. Fisher podpowiada: „Ludzie, którzy są emocjonalnie pobudzeni, czy to przez radość, czy przez smutek, niepokój, strach, ciekawość czy jakiekolwiek inne uczucie, są o wiele bardziej podatni na ulegnięcie tej namiętności. Wszystkie stany poruszenia czy wzburzenia umysłu związane są z działaniem mechanizmów pobudzenia w mózgu oraz pod-niesionym poziomem hormonów stresowych. W obu przypadkach ulega podwyższeniu poziom dopaminy, tworząc odpowiednie warunki neurochemiczne dla pojawienia się romantycznej namiętności”.

Przypomina mi się badanie, które przeprowadzili Donald Dutton i Arthur Aron. Mężczyźni przechodzili przez chwiejny most, na które-go końcu czekała na nich piękna dziewczyna. W nagrodę dawała im swój numer telefonu. Jak się okazało, dzwonili do niej ci mężczyźni, którzy szli po bardziej chwiejnym moście, a ci, którzy szli po bardziej stabilnym, nie dzwonili. Mężczyznom łatwiej było przypisać swoje pobudzenie (szybsze bicie serca, trzęsące się ręce i nogi) atrakcyjnej kobiecie, która na nich czeka, niż strachowi, który wynika z niebezpiecznej sytuacji. Na koniec naszej rozmowy prof. Bogdan Wojciszke radzi mi: „Nic tak nie sprzyja zakochaniu jak solidne gradobicie”.

 

36 pytań do zakochania

W eksperymencie przeprowadzonym przez dr. Arthura Arona na test trzeba przeznaczyć  45 minut: po 15 minut na każdy zestaw (jeśli przekroczy się ten czas, przechodzi się do kolejnej części).

Zestaw I

01.  Gdybyś mógł/mogła zaprosić na obiad dowolną osobę na świecie, kto by to był?

02.  Chciałbyś/chciałabyś być sławny/ sławna? W jaki sposób?

03.  Czy nim zadzwonisz do kogoś, układasz sobie w głowie, co chcesz powiedzieć? Dlaczego?

04.  Jak wyglądałby twój idealny dzień?

05.  Kiedy ostatnio sobie śpiewałeś? A komuś innemu?

06.  Wyobraź sobie, że dożywasz 90 lat. Co wolałbyś do tego momentu zatrzymać z czasów, kiedy miałeś lat 30 – umysł czy ciało?

07.  Czy masz przypuszczenia, jak umrzesz?

08.  Wymień trzy rzeczy, które macie ze sobą wspólnego.

09.  Za co w życiu jesteś najbardziej wdzięczny?

10.  Jeżeli mógłbyś zmienić coś w sposobie, w jaki byłeś  wychowywany, co by to było?

11.  Opowiedz historię swojego życia z jak największą ilością detali. Masz na to cztery minuty.

12.  Gdybyś miał jutro obudzić się z nową cechą lub umiejętnością, co by to było?

 

Zestaw II

13.  Gdyby kryształowa kula mogła ci powiedzieć prawdę o tobie, twoim życiu, twojej przyszłości lub czymkolwiek innym, co chciałbyś/chciałabyś wiedzieć?

14.  Czy jest coś, co od długiego czasu bardzo chciałeś/chciałaś zrobić? Dlaczego tego nie zrobiłeś/zrobiłaś?

15.  Co jest twoim największym życiowym osiągnięciem?

16.  Co najbardziej cenisz w przyjaźni?

17.  Jakie jest twoje najcenniejsze wspomnienie?

18.  Jakie jest twoje najgorsze, najstraszniejsze wspomnienie?

19.  Gdybyś dowiedział/dowiedziała się, że w ciągu tego roku nagle umrzesz, czy zmieniłbyś coś w swoim życiu? Dlaczego?

20.  Co oznacza dla ciebie przyjaźń?

21.  Jaką rolę w twoim życiu odgrywa miłość i czułość?

22.  Wskaż pozytywną cechę swojego rozmówcy. Róbcie to na przemian, pięć razy.

23.  Jak bliska i ciepła jest twoja rodzina? Czy czujesz, że twoje dzieciństwo było szczęśliwsze niż dzieciństwo innych?

24.  Jak postrzegasz, odczuwasz swoją relację z matką?

 

Zestaw III

25.  Wypowiedz trzy oświadczenia dotyczące was dwojga. Na przykład: „Oboje czujemy teraz…”

26.  Dokończ zdanie: „Chciałbym mieć kogoś, z kim mógłbym dzielić…”

27.  Gdybyś miał/miała zostać przyjacielem twojego rozmówcy, co powinien/powinna o tobie wiedzieć?

28.  Powiedz swojemu rozmówcy, co ci się w nim podoba – bądź szczery, powiedz mu coś, czego nie powiedziałbyś dopiero co poznanej osobie.

29.  Podziel się z rozmówcą najbardziej żenującym momentem swojego życia.

30.  Kiedy ostatnio płakałeś/płakałaś w towarzystwie innej osoby? Kiedy płakałeś/płakałaś sam/sama?

31.  Powiedz swojemu rozmówcy o czymś, co w nim polubiłeś.

32.  Co, o ile coś takiego istnieje, jest zbyt poważne, by z tego żartować?

33.  Jeżeli miałbyś/miałabyś dziś umrzeć i nie miałbyś/miałabyś możliwości kontaktu z nikim, czy jest coś, czego żałowałbyś/ /żałowałabyś, że komuś nie powiedziałeś? I dlaczego tego jeszcze nie powiedziałeś?

34.  Twój dom z całym twoim dobytkiem właśnie się pali. Po tym, jak uratowałeś najbliższych i zwierzęta, masz czas, by wynieść jedną rzecz. Co by to było? Dlaczego?

35.  Czyja śmierć w twojej rodzinie najbardziej by cię dotknęła? Dlaczego?

36.  Podziel się z rozmówcą  osobistym problemem i poproś go o radę. Spytaj, co zrobiłby w tej sytuacji. Poproś, by powiedział ci, jak jego zdaniem ty  czujesz się z tym problemem.